top of page

 

 Ks. Leopold Pietroszek (*1913-1998)

 

 

 

Ksiądz Leopold Pietroszek przyszedł do parafii Wireckiej po wezwaniem Św. Wawrzyńca w 1947r. w której proboszczem był zacny ks. Jan Szczygłowski. Od samego początku , z uwagi na to , że był młodym i bardzo aktywnym  wikarym , gromadził wokół siebie dzieci i młodzież , władze komunistyczne  zaczęły stosować różne  szykany zniesławiające ks. Pietroszka - wplątano go w aferę podczas akcji zdejmowania krzyży z klas szkolnych i ostatecznie aresztowano na okres 8 miesięcy. Po wyjściu z aresztu  ksiądz  zobowiązany był do okresowego  zgłoszenia się na Milicji  Obywatelskiej. (Dokładniejsze informacje na ten temat można  uzyskać w wydanej książce.) Nowy wikary ks. Leopold w krótkim czasie zdobył zaufanie wymagającego  proboszcza. Oprócz typowych obowiązków  duszpasterskich prowadził katechezę początkowo w szkołach a po zlikwidowaniu nauczania Religi w szkołach w kościele - na wieży kościelnej i w spowiednicy (parafia św. Wawrzyńca ma wszystkie konfesjonały w odrębnej salce obok Prezbiterium.)  Z inicjatywy ks. Pietroszka życie parafii bardzo się ożywiło. Powstała Krucjata Eucharystyczna , która gromadziła setki dzieci i młodzieży na cotygodniowej adoracji Najświętszego Sakramentu. Uaktywnił istniejący już wcześniej Sodalicję Mariańską Dziewcząt i Chłopców, której centralnie święto – 8 grudnia obchodzone było uroczyście z bardzo licznym udziałem młodzieży. Co roku w okresie Bożego Narodzenia dzieci przedstawiały Jasełka, a młodzież z Sodalicji poważniejsze stawki : "Genowefa" , "Tajemnica spowiedzi Św." Wspólnie z nowym wikarym ks. Tadeuszem Wlezieniem organizował częste wyjścia dzieci i młodzieży do sąsiedzkich parafii: były to parafie w Czarnym Lesie, Mrówczej Górce, Halembie, Kłodnicy, Borowej Wsi. Do dalszych miejscowości takie jak: Mikołów, Piekary dojeżdżało się furmankami. Celem było poznanie parafii w sąsiedzkich miejscowościach, nabożeństwo lub Adoracja Najświętszego Sakramentu. Te "Pielgrzymki" zawsze połączone były ze śpiewem w akompaniamencie gry na akordeonie Ks. Wlezienia z grą w piłkę i innymi zabawami  na trasie na polankach i w lesie. Były też  organizowane konkursy i występy. Te "wyjścia" szczególnie w okresie wakacji  letnich były całodniowe  i gromadziło czasem kilkaset osób. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że mimo tak licznej gromady uczestników  nigdy nikomu nic złego się nie stało - była to zasługa przemodlonych nocy  duszpasterza. W latach od  1953 do 1963 roku ks. Leopold Pietroszek był administratorem Parafii św. Wawrzyńca w Wirku. 

                                                                            ***

Wspomnienie o proboszczu Leopardzie Pietroszku.

W czerwcu 1947 roku został do parafii św. Wawrzyńca w Wirku skierowany ksiądz Piotroszek - wtedy proboszczem był ksiądz Jan Szczygłowski. W 1957 roku  została religia usunięta ze szkół. Trzeba było zorganizować  katechizację przy kościele. Ksiądz Pietroszek przystosował do uczenia  spowiednicę i dwie salki we wieży , niektóre lekcje odbywały się w domu starców. Do uczenia religii wysłał kilka osób na kurs katechetyczny do Katowic  - do kurii. Miał do uczenia około 12 osób - katechetki i pomocnice. One również  pomogły Pietroszkowi  założyć kartotekę  parafialną. W roku 1950 zradiofonizował kościół , w późniejszym terminie wybudował kotłownię do  centralnego  ogrzewania kościoła, kotłownię wykorzystał również do wybudowania 4 salek katechetycznych. Katechetki były tak doskonale przygotowane do pracy katechetycznej , że niektóre zaczęły pracować w parafiach Ducha św. w Czarnym Lesie i w parafii Serca Jezusowego  w Bykowinie , gdzie sobie doskonale dawały radę. 

 

 

 

Dr Adam Dziurok - IPN, Katowice 

"Kłamać nie będę panowie komuniści”.*

        Ks. Leopold Pietroszek– kapłan niezłomny

* Przedruk [w:] „Nasz Dziennik” z 14-16 VIII 2009, nr 190, s. 24. 17

 

 

Takimi słowami zwrócił się w 1960 r. do przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej w Rudzie Śląskiej ks. Leopold Pietroszek. Dodał również, że dla niego „istnieje tylko Bóg, Chrystus i Rzym”. Te słowa mogą stanowić motto jego drogi kapłańskiej, na której wytrwał dzielnie, nie bacząc na przeszkody stawiane mu przez komunistów.

           29 października 1913 roku w Hażlachu, małej miejscowości na Śląsku Cieszyńskim, w rodzinie miejscowego dzierżawcy gospody Franciszka Pietroszka, przyszedł na świat późniejszy kapłan, Leopold Pietroszek. Kilka lat później rozpoczął edukację w tamtejszej szkole powszechnej, a po jej ukończeniu kontynuował naukę w Państwowym Gimnazjum im. A. Osuchowskiego w Cieszynie. W 1933 r., tuż po zdaniu matury, wstąpił do Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie, by po pięciu latach nauki i przygotowań przyjąć święcenia kapłańskie z rąk ks. bp. Stanisława Adamskiego. Swoje pierwsze kapłańskie wakacje spędził na zastępstwie w parafii św. Barbary w Strumieniu, skąd wraz z początkiem roku szkolnego trafił do pracy w parafii św. Anny w Janowie. Odtąd przez kolejnych 15 lat pełnił posługę kapłańską w charakterze wikarego: po blisko 6 latach pracy w janowickiej parafii trafił najpierw do parafii św. Wojciecha w Mikołowie, a następnie do św. Wawrzyńca i św. Antoniego w Wirku. Pierwszą samodzielną placówkę duszpasterską ks. Pietroszek objął w sierpniu 1953 r. w kościele św. Wawrzyńca w Wirku, skąd po blisko dziewięciu latach został przeniesiony do bielskiej parafii św. Mikołaja, najpierw w charakterze wikariusza adiutora z tytułem proboszcza, a następnie już proboszcza. W lipcu 1970 r. zwrócił się do ks. bp. Herberta Bednorza z prośbą o zwolnienie z zajmowanego stanowiska i ustanowienie wikariuszem, co też wkrótce nastąpiło. Nową przystanią w kapłańskiej wędrówce księdza Leopolda została parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bielsku-Białej, skąd trzy lata później, w związku z pogarszającym się stanem zdrowia, odszedł na bezterminowy urlop zdrowotny i do czasu przejścia na emeryturę i powrotu do Cieszyna na blisko dwa lata zamieszkał w Wiśle. Zmarł 7 lipca 1998 roku w Cieszynie.

 

Ostre napomnienie

 

Z 60 lat kapłańskiej posługi ks. Leopolda Pietroszka aż 51 przypadło na okres panowania wrogich Kościołowi systemów totalitarnych. Jeszcze w czasie wojny został ukarany przez władze niemieckie za odprawianie nabożeństw w zniesione przez państwo święta kościelne. Szykany te były jednak niczym w porównaniu z tymi, jakich doświadczył po 1945 roku. Od samego początku rządów komunistycznych ks. Leopold wykazywał postawę nieustępliwości wobec ograniczania praw Kościoła, za co też był wielokrotnie upominany. W 1948 r. przewodniczący Gminnej Rady Narodowej udzielił księdzu "ostrego napomnienia za antydemokratyczne wystąpienie w wygłaszanych kazaniach" w Wirku. Ostrzegł go również, że ponowny tego typu występek może pociągnąć "jak najostrzejsze konsekwencje" i jak się wkrótce okazało, nie były to czcze pogróżki.

 

Areszt za czytanie

 

Zainicjowana we wrześniu 1948 r. akcja usuwania nauki religii ze szkół, realizowana szczególnie gorliwie na terenie Górnego Śląska, spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem biskupów katowickich. W wydanym 17 stycznia 1949r. liście pasterskim ks. bp Adamski przedstawił proces laicyzacji szkolnictwa oraz sprzeciwił się akcji usuwania krzyży ze szkolnych sal. W celu niedopuszczenia do rozpropagowania listu władze podjęły próbę zastraszenia księży. Spośród duchownych, którzy nie poddali się temu, sześciu zostało aresztowanych - wśród nich ks. Leopold Pietroszek. Postawiono mu wówczas m.in. zarzut rozpowszechniania fałszywych wiadomości. Faktyczne powody zatrzymania maskowano dodatkowo absurdalnym zarzutem namawiania uczniów do niszczenia portretów dostojników państwowych. Kapłan trafił do aresztu 22 stycznia 1949 roku.


„Czy mogę tu mówić prawdę?”

 

13 kwietnia 1949 r. w Sądzie Okręgowym w Katowicach odbyła się pierwsza rozprawa przeciwko ks. Leopoldowi Pietroszkowi i dwóm członkom Sodalicji Mariańskiej w głośnej sprawie znieważenia godła i portretów dostojników państwowych. W wypełnionej po brzegi sali sądowej sodalisi usłyszeli zarzut, że „w nocy, z 28 na 29 listopada 1948 r., włamali się do szkoły w Wirku, kamieniem stłukli szybę, otworzyli okno i przygotowanym uprzednio wytrychem dostali się do sal, gdzie na parterze i dwóch piętrach zrzucili obrazy Prezydenta i godła państwowe, przewieszając na to miejsce krzyże - przy czym zniszczyli około 10 portretów Prezydenta i spalili je na podwórzu szkolnym”. Inicjatorem całej akcji miał być rzekomo ks. Pietroszek. Na sali sądowej kapłan nie przyznał się do stawianych mu wówczas absurdalnych zarzutów. Podobnie postąpili pozostali oskarżeni, którzy stwierdzili, że są niewinni, a podpisanie protokołów śledztwa zostało na nich wymuszone biciem. Nieprzydatne okazały się też wymuszone wcześniej na aresztowanych przez UB świadkach obciążające oskarżonych zeznania: podczas rozprawy przyznali, że są one nieprawdziwe. Wyszło też na jaw, że oni również byli bici podczas przesłuchania, a na pytanie, jak ich bito, jeden z nich odpowiedział: "Czy mogę tu mówić prawdę? Czy mi się tu nic nie stanie? Czy tu jestem bezpieczny? Czy mam wszystko powiedzieć?". Gdy sędzia zaznaczył, że muszą powiedzieć prawdę, świadkowie wyjawili: "bili mnie", "kazali buty zdjąć i bili w stopy kablem elektrycznym", "zatkali usta poduszką, żebym nie krzyczał", "dwukrotnie uderzono mnie w brzuch, upadłem pod piec, zesłabłem i podpisałem".

 

„A może Duch Święty to zrobił?”

 

  Przebieg procesu daleki był od scenariusza przygotowanego przez komunistyczne władze. Wyprowadzony z równowagi prokurator Leon Penner w akcie bezsilności krzyknął nawet: "Oskarżeni tego nie zrobili - wyście niewinni, to kto to zrobił? Może UB? Może Milicja? Może Duch Święty!". Paradoksalnie rozprawa, która miała skompromitować Kościół, obnażyła mechanizmy funkcjonowania systemu terroru. 3 czerwca w czasie kolejnej rozprawy sąd postanowił uchylić wobec ks. Pietroszka tymczasowe aresztowanie i zarządził wypuszczenie na wolność. Nie pozostawiono go jednak w spokoju. Wkrótce wszczęto przeciwko niemu nowe dochodzenie „o rzekome ojcostwo dziecka z jakąś służącą”. Szantażowano go przy tym upublicznieniem całej sprawy w prasie. Okazało się jednak, że podstawiona dziewczyna nie potrafiła nawet rozpoznać kapłana. Zapytana przez niego o miejsce rzekomego spotkania, z przerażeniem i z zakłopotaniem odpowiedziała, że „w... teatrze w Katowicach”. W czasie procesu cywilnego wikłała się w zeznaniach, wreszcie dostała ataku histerii i wyprowadzono ją z sali sądowej.


„Nie jestem traktowany jak człowiek”

 

We wrześniu 1960 r. kapłan został wezwany na rozmowę do Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Rudzie Śląskiej. Doszło wówczas do spięcia z przewodniczącym Prezydium MRN, któremu ks. Pietroszek wypomniał m.in. systematyczne ograniczanie liczby lekcji religii w szkole. Poskarżył się także, że „dziś o godzinie 12.00 Wydział Finansowy zabiera mi moje ostatnie ubranie, za co, nie wiem”. Dodatkowo za zakup wzmacniacza do mikrofonu otrzymał domiar w wysokości 11 tys. złotych. Wszystko to spowodowało dramatyczną konkluzję księdza: "Ja już nie jestem traktowany jak człowiek i nie dziwcie się, że w każdej chwili mogę się wykończyć". Całe zajście z aroganckim przedstawicielem władz zakończyło się dosyć zaskakująco. Ksiądz Pietroszek, wychodząc, podał rękę rozmówcy i pożegnał się słowami: „Nie chcę w niezgodzie odejść”.

 

„Pupil biskupa”

 

Na początku lat 60. ks. Pietroszek w dalszym ciągu postrzegany był przez komunistyczne władze jako „zdecydowany wróg obecnej rzeczywistości”. Podkreślano też fakt, iż był „pupilem biskupa Adamskiego”, którego dosyć często odwiedzał. Z całą pewnością na stosunek hierarchy do księdza miał wpływ niezłomny charakter tego ostatniego. O jego sile charakteru świadczy chociażby fakt, iż w tamtym czasie, kiedy to religia na dobre zniknęła ze szkół, inspirował on radę kościelną, by ta domagała się jej powtórnego wprowadzenia. Było to o tyle niebezpieczne, że nosiło znamiona kwestionowania decyzji władz. Niepokój komunistów wzbudzały także zebrania "w formie podwieczorków" dla akuszerek i sióstr zatrudnionych w szpitalach, na których ks. Leopold miał występować przeciwko „świadomemu macierzyństwu”. Stała inwigilacja kazań księdza pozwoliła rudzkiej SB na wniosek, że „nasycone są wrogością”.


Anonim wiernego „w Chrystusie Panu”

 

Niezłomna postawa ks. Pietroszka spowodowała, że SB postanowiła podjąć próbę zdyskredytowania kapłana w oczach parafian. W maju 1962 r. w Wydziale III SB Komendy Wojewódzkiej MO w Katowicach opracowano kilka projektów anonimów na księży diecezji katowickiej. Jeden z nich dotyczył właśnie ks. Pietroszka. Czytamy w nim, iż „wierny w Chrystusie Panu” (tak podpisano anonim) zwraca się do Rady Parafialnej w Rudzie Śląskiej m.in. z sugestią, by zainteresować się nadużyciami finansowymi popełnianymi przez kapłana. Całość spreparowanego donosu była napisana w duchu rzekomej troski o dobro Kościoła i parafian, by „uzdrowić panujące stosunki na plebanii”.

 


„Brak kwalifikacji obywatelskich”

 

Po wyrzuceniu religii ze szkół katechizację przeniesiono do salek parafialnych. Komuniści żądali jednak rejestrowania tzw. punktów katechetycznych i przez lata usiłowali wymusić, by Kościół dopełniał tej formalności. Jednym z wypomnianych w 1962 r. ks. Pietroszkowi „grzechów” było właśnie niezarejestrowanie punktu katechetycznego. W roku następnym kierownik Wydziału ds. Wyznań w Katowicach Edmund Łata poinformował kurię, że wszczęto z urzędu postępowanie „w sprawie szkodliwej dla państwa działalności ks. Leopolda Pietroszka”. Powodem był wypowiedziany przez kapłana na kazaniu komentarz, w którym miał wzywać do nieprzestrzegania zarządzeń lokalnych władz w Bielsku-Białej. Chodziło m.in. o zakaz odprawiania pogrzebów w porze przedpołudniowej. Taka postawa ks. Pietroszka była powodem jego problemów z objęciem stanowiska proboszcza: w 1964 r. nie mógł zostać proboszczem parafii św. Mikołaja w Bielsku-Białej, gdyż według katowickiego Wydziału ds. Wyznań, wykazywał się „brakiem kwalifikacji obywatelskich do zajmowania samodzielnego stanowiska kościelnego”.

 

 

 

 

Pamięć

 

Na nic zdały się próby SB podważenia autorytetu kapłana. Rzadko się zdarza, by tak jak w przypadku ks. Pietroszka pamięć o kapłanie tak mocno trwała wśród wiernych. W 10. rocznicę jego śmierci, odbyło się spotkanie krewnych, przyjaciół i wiernych z parafii, w których pełnił posługę kapłańską. Wspominano jego gorliwość, pobożność i trudne doświadczenia z komunizmem. Jak zauważył wówczas jeden z przyjaciół księdza: „Wiódł życie proste i na pierwszy rzut oka zupełnie zwyczajne, ale właśnie w tej prostocie okazywał swoją nieprzeciętną i nadzwyczajną osobowość”.

 

 

bottom of page